Jakiś czas temu zrobiłam na drutach szalik ze wzoru No-Purl
Ribbed Scarf (Purl Soho). Wykorzystałam Malabrigo Rios w pięknym morskim
odcieniu Azules. Dobrze się splatało – wszystkie jak dotąd wypróbowane przez
mnie wzory z tej strony są klarownie opisane. Szalik dostał mój znajomy i mam
nadzieję, że jest z niego zadowolony.
Mając w pamięci przyjemną mięsistość tego wzoru oraz
prostotę jego wykonania (czyt. nie wymagającą liczenia i wprowadzającą w
przyjemny trans – co jest ważne po całym dniu pracy i przy dwójce dzieci), nie
broniłam się zbytnio gdy koleżanka poprosiła mnie o taki sam szalik, ale w
wersji kolorystycznej bardziej kobiecej. Wybór padł na Julie Asselin – Leizu Worsted
w przepięknym odcieniu o niezbyt jednak malowniczej nazwie Shiitake (z całym
szacunkiem, ale jak mix pudrowego różu, szarości, beżów i przydymionej lawendy
może się kojarzyć z grzybem). Dlaczego włóczka tej marki? Bo jest absolutnie
uzależniająca – miękka, nie gryząca, ciepła, w hipnotyzujących kolorach. Leizu
Worsted zamówiłam po raz pierwszy – chciałam uzyskać podobny efekt jak przy użytym
wcześniej Malabrigo Rios.
Moje odczucia.
Kolor. Matko Bosko ile odcieni miał pojedynczy kłębek!
Łaziłam z robótką od okna do okna, w zależności od kąta padania światła szalik
stawał się pasteloworóżowy, pudrowobeżowy, by pod wieczór zapaść w jakieś takie
lawendowe szarości.
Struktura. Nitka mniej miękka w dotyku niż Malabrigo Rios.
Bardziej… zwarta, nieco sznurkowata, ale przy tym wszystkim bardzo sprężysta. Całość
miała szorstki efekt w dotyku, który na całe szczęście zniknął po namoczeniu i
zblokowaniu. Myślę, że to też efekt wybranego przez mnie projektu – same oczka
prawe i co czwarte przekładane bez przerabiania dają wypukły, wyraźny wzór.
Całość splatałam w trakcie totalnego załamania odporności
mojej i dzieci. To miało być przyjemne L4, w łóżku, z drutami, z książką i
termosem herbaty z cytryną. Takie były plany. Skończyło się na bieganiu od
łóżka do łóżka, podawaniu syropów, robieniu inhalacji, pocieszaniu i wycieraniu
opuchniętych nosków. W przerwach siadałam do drutów i pociągając nosem robiłam
najszybciej jak się da, żeby zdążyć przed zimowym wyjazdem koleżanki. Przy 120.
centymetrze klęłam jak szewc i zarzekałam się, że już nigdy nie zrobię żadnego
szalika. Przeklinałam nawet monotonię wzoru i Boże, jak ja tęskniłam do oczek
lewych!
Skończyłam o czasie, zblokowałam i jak zwykle niezmiernie
się zdziwiłam, że wełna może się tak rozciągnąć. W przypadku szalika większa
szkoda się nie stała – wręcz przeciwnie – wyszedł długi, taki do opatulenia na
dwa razy.
A na drutach już coś nowego. I tak, są oczka lewe!
Przepiękny kolor! Fantastycznie podkreśla wzór szalika. Bardzo do siebie pasujecie, szalik, jego wzór i kolor:)
OdpowiedzUsuńMoże i pasujemy, ale szalik już u koleżanki :) Dlatego nie mogłam odżałować i w tym samym kolorze zrobiłam komin dla s i e b i e :)
OdpowiedzUsuńŚliczny ten szalik! Też sobie kiedyś taki zrobię ;)
OdpowiedzUsuńPrzyjemna robótka, polecam :)
UsuńUwielbiam ten Twój zakątek internetu. Mogłabym przygarnąć każde Twoje dziergadełko. Bardzo trafiasz w mój gust :) Szukam wzoru na szalik dla Córeczki (i dla siebie pewnie też). Chyba właśnie znalazłam to czego szukałam :)
OdpowiedzUsuńO rany. Tak miłe słowa były mi dziś potrzebne :) No to ja spieszę blokować kolejne dziergadło i niebawem robię wpis! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń